„Hailie Monet ma niespełna piętnaście lat, gdy w wypadku samochodowym traci dwie najukochańsze osoby: mamę i babcię. Ze skromnego, ale pełnego miłości i ciepła domu trafia do luksusowej willi w Pensylwanii zamieszkanej przez pięciu władczych i zdystansowanych mężczyzn. Oni raczej chłodno przyjmują nastolatkę. Will, Vincent, Dylan, Shane i Tony to starsi bracia Hailie, o których istnieniu dziewczyna nie miała pojęcia. Tęsknota za ukochaną mamą, zagubienie w obcej rzeczywistości i brak zrozumienia ze strony rodzeństwa są trudne do udźwignięcia. I choć w nowym domu jest wszystko, o czym może marzyć nastolatka, prywatne liceum jest najlepsze w stanie, a stylowy mundurek i drogie ubrania leżą idealnie, Hailie czuje się bardzo samotna. Jakby tego było mało, z każdym dniem odkrywa, że życie jej braci pełne jest mrocznych sekretów, których będą strzec, zwłaszcza przed swoją młodszą siostrzyczką.”
„Rodzina Monet” to w dużej mierze współczesna wersja kopciuszka, tylko bez księcia. Już w pierwszym rozdziale trafiamy do rezydencji Monetów i jesteśmy zalani opisami przepychu i bogactwa, które jakkolwiek nużące, jest adekwatne do dziecięcego marzenia o zamieszkania w pałacu i otrzymaniu wszystkiego, czego zapragniemy. Bracia Monet zdecydowanie nie są „wzorem do naśladowania” i nie powinno się ich romantyzować (jak to bywa na TikToku). Natomiast jako postacie są niezgorzej wykreowani – mają określone cechy charakteru i nawyki. Nie są nijacy w przeciwieństwie do naszej głównej bohaterki Hailie, która reaguje na wydarzenia jak przykładny NPC. Poza tym nie ma określonych celów czy ambicji (po prostu lubi książki – to tyle). Jedynie w relacjach z rówieśniczkami wykazuje „ludzką stronę”, w którą jestem w stanie uwierzyć i szkoda, że książka tego bardziej nie rozwija. Zdecydowanie wolę „nastoletnie rozterki” od wewnętrznych przemyśleń bohaterki (np. dotyczących papierosa) – ziewałam czytając. Powinny zostać skrócone, bo książka traci tempo. Poza tym książka napisana jest przyzwoicie – nie jest to wybitne pisarstwo, nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale autorka ma lekkie pióro i po prostu fajnie się to czyta. Zdecydowanie najlepszym momentem książki jest „akcja sylwestrowa”, która ma taki kreskówkowy vibe i aż chciałoby się pociągnąć to o krok dalej – na zasadzie totalnego absurdu.
Momentami głupiutka i bardzo naiwna, ale przyjemna w czytaniu – podobnie jak „Zmierzch”.
Ocena: 4/10
Czytałam jakiś czas temu, i z tego, co pamiętam, podobała mi się :)
OdpowiedzUsuńSpoczko :)
Usuń